Mackay gdy pojazd wjechał do śluzy.

Mackay gdy pojazd wjechał do śluzy. — Nie należy się tym martwić — zaśmiał się kierowca, czekając na otwarcie się zewnętrznych drzwi. — Nie pojedziemy daleko od bazy, tak iż zawsze dostaniemy się z powrotem, nawet w najgorszym wypadku. Pełnym gazem wyjechali ze śluzy i z miasta. Wśród niskiej roślinności wycięta była wąska droga obiegająca Port — od niej promieniście rozchodziły się inne kosztowny, biegnące do niedalekich kopalń, do stacji radiowej i obserwatorium na wzgórzach a także do lądowiska, gdzie dodatkowo obecnie rozładowywano dostawy z Aresa, przewożone rakietami z Deimosa. — dziś od was tylko jest zależne, którą drogą mamy pojechać — powiedział kierowca wstrzymując się na pierwszym skrzyżowaniu. Gibson walczył z mapą, trzy razy większą od powierzchni kabiny. Przewodnik patrzył na nią z lekceważeniem. — Nie wiem, gdzie pan to znalazł — powiedział. Przypuszczalnie dała ją panu Administracja. W kolejnymi razie okazuje się zupełnie nieaktualna. Proszę powiedzieć, 126 gdzie chce pan jechać, a zawiozę pana nie patrząc na tę mapę. — dobrze — odpowiedział potulnie Gibson. — Proponuję wyjechać na wzgórza, aby trzeba było coś zobaczyć. Jedźmy do Obserwatorium. „Pchła" gwałtownie ruszyła wąską drogą i jasna zieleń wokół nich zlała się w bezkształtną plamę. — Jak szybko może „to" jechać? — zapytał Gibson, gdy wygrzebał się z ramion Maekaya. — Co najmniej sto km po świetnej drodze. bo jednak nie ma dobrych dróg na Marsie, musimy być ostrożni. dziś jedziemy sześćdziesiąt. Po wyboistym przestrzeni uzyskuje się średnio najbardziej połowę tego. — A jaki zasięg? — spytał Gibson, wyraźnie dodatkowo trochę zdenerwowany. — Dobre tysiąc kilometrów po kolejnymi załadowaniu, zakładając nawet, iż dużo energii zużyje się na ogrzewanie, gotowanie itp. Na długie podróże ciągnie się przyczepkę z zapasowymi akumulatorami. obecny rekord wynosi ok. pięciu 1000 kilometrów; poprzednio zdobyłem trzy, prowadząc analiz w Argyrze. W owych wypadkach organizuje się zrzucanie zapasów z powietrza. Choć wyprawa trwała dotąd tylko parę minut, Port Lowell zaczął już ginąć za horyzontem. Znaczna krzywizna powierzchni Marsa szczególnie utrudniała ocenę odległości, a fakt, iż kopuły były już w połowie ukryte za krzywizną planety, kazał przypuszczać, iż okazują się znacznie większe i iż leżą o dużo dalej, niż to było w rzeczywistości. Wkrótce kopuły znów się zaczęły wynurzać, w miarę jak „pchła" windowała się w górę. Wzgórza ponad Port Lowell nie miały nawet tysiąca metrów wysokości, lecz stanowiły skuteczną osłonę przed zimnymi wiatrami 127 z południa i dostarczały dogodne punkty dla radiostacji i obserwatoriów. Dojechali do radiostacji w pół 60 minut po opuszczeniu miasta. Uważając, iż okres na małą spacer, założyli maski i wyszli kolejno z „pchły" przez małą, elastyczną śluzę. Widok nie był nadzwyczajny. Na północy kopuły Portu Lowell unosiły się jak bańki na szmaragdowym morzu. Na zachodzie Gibsonowi udało się zauważyć