- Jeszcze lepiej, gdy zobaczymy ich martwych - powiedział gorzko Ortnar. - Jak

- dodatkowo dobrze, gdy zobaczymy ich martwych - powiedział gorzko Ortnar. - Jak wszystkie murgu. Szli jedynie nocami, w dzień chroniąc się wraz z mastodontem pod drzewami. Łowy mieli udane, surowe ryby i cuchnące mięso stanowiły tylko wspomnienia. Mieli szczęście, ponieważ Ĺźaden z większych murgu nie polował w gęstej puszczy, a mniejsze, nawet drapieĹźne, uciekały przed nimi. Ortnar uwaĹźnie śledził drogę i pokazał, kiedy skręcić ku okrągłemu jezioru. Ta ścieĹźka była węższa i zarośnięta, nie uĹźywano jej od dawna. Nie sposĂłb było poruszać się w nocy, musieli więc wędrować w dzień, mijać szybko nieliczne otwarte miejsca, uwaĹźnie obserwując niebo. Kerrick szedł na czele z nastawioną włócznią, ponieważ Ortnar stwierdził, Ĺźe zbliĹźają się do jeziora. Idąc najbaczniej i najciszej, jak tylko potrafił, przyglądał się uwaĹźnie drzewom i miejscom zacienionym. Za sobą słyszał odgłos łamanych gałęzi, to mastodont brnął poprzez puszczę. Nagle zamarł, gdy przed nim pękła gałązka. Coś się poruszało w cieniu. Ciemna postać, znajoma, aĹź za dość... Yilanè - uzbrojona! Czy ma sprĂłbować strzału z łuku? Nie, zostałby spostrzeĹźony. ZbliĹźała się, wyszła na słońce. Kerrick wstał i zawołał: 103 - Witaj, potężny myśliwy! Yilanè okręcił się, cofnął, otworzył ze strachu usta i prĂłbował wymierzyć z hèsotsanu. - Nadaske, od kiedy to samce zabijają samcĂłw? - spytał Kerrick. Nadaskie cofnął się o krok i przysiadł ciężko na ogonie, okazując strach i bliskość-śmierci. - Och, mĂłwiące ustuzou, o mało co nie umarłem! - Ale, jak widzę, nie zrobiłeś tego. Ĺťyjesz i dość mnie to cieszy. Co z Imehei? - jest a także ja - silny i czujny, i oczywiście tęgi z niego myśliwy... - I taki otyły? Nadaske uczynił ruchy oburzenia i gniewu. - Jeśli wydaję ci się otyły, to tylko ze względu na naszą dzielność w puszczy. Po zjedzeniu całego dobrego mięsa schudliśmy, nim opanowaliśmy sztukę polowania i łowienia ryb. obecnie jesteśmy doskonałymi... och, zbliĹźa się coś okropnego! UniĂłsł hèsotsan i ruszył do ucieczki. Kerrick powstrzymał go. - Odrzucenie strachu, przyjęcie radości. Nadchodzą moi towarzysze z wielkim zwierzęciem jucznym. Nie uciekaj, ale idĹş do Imehei i powiedz mu kto sią zbliĹźa, by nas nie zastrzelił. Nadaske wyraził zgodę i szybko zszedł ze ścieĹźki. WśrĂłd trzaskĂłw łamanych konarĂłw podszedł mastodont. - Jesteśmy dość około - zawołał Kerrick do Armun. - zaledwie co rozmawiałem z murgu, o ktĂłrym ci mĂłwiłem. ZbliĹźcie się, wszyscy, nie macie się czego bać. Nie skrzywdzą was. To moi przyjaciele. Zabrzmiało to dziwnie w marbaku, lecz nie znlaazł bliĹźszego odpowiednika pojęcia efenselè. Rodzina byłaby moĹźe lepszym słowem, ale nie sądził, by Armun się to spodobało. Nie mĂłgł teĹź powiedzieć, Ĺźe murgu są częścią jego sammadu. Ruszył szybko naprzĂłd, pragnąc zobaczyć się z obydwoma samcami. Ortnar wygrzebał się z włókĂłw i powlĂłkł za nim. Podeszli tak na brzeg jeziora, stanęli pod drzewami, patrząc na ogrom zalanych słońcem wĂłd. Imehei i Nadaske czekali w nieruchomym milczeniu pod baldachimem z zielonych pnączy, w dłoniach ściskali hèsotsany. Mastodont został zatrzymany i Kerrick czuł, Ĺźe Tanu stoją za nim rĂłwnie nieruchomo jak samcy Yilanè. Milczenie nad wodą przerwało przelatujące nisko stado jaskrawo